czwartek, 21 maja 2015

Recenzja filmu "Stowarzyszenie umarłych poetów" (reż. Peter Weir) [język polski/gimnazjum]

O kapitanie mój, kapitanie!


Słowo „szkoła” u każdego człowieka przywołuje masę wspomnień. Słysząc je, ukazują nam się przed oczami przyjaciele ze szkolnej ławki, którzy chętnie pomagali nam z pracą domową z matematyki, sympatyczna pani woźna, stosy podręczników napisanych w jakimś niezrozumiałym języku, a przede wszystkim nauczyciele. Przypominamy sobie surowego, wymagającego profesora, przekonującego o słuszności stwierdzenia, że „matematyka jest królową nauk”, pobłażliwą i wyrozumiałą nauczycielkę historii, wzbudzającą zainteresowanie uczniów opowieściami o dokonaniach króla Kazimierza, a także miłego, sympatycznego nauczyciela geografii, który potrafił zainteresować swoich uczniów nawet następstwami ruchu obiegowego Ziemi. Uświadamiamy sobie wtedy, jak bardzo odpowiedzialny jest zawód pedagoga.

„Stowarzyszenie Umarłych Poetów” to film opowiadający o młodych, błądzących i poszukujących uczniach, ich problemach i rozterkach oraz ogromnej roli, jaką odegrał pewien nauczyciel w ich wychowaniu i kształtowaniu osobowości. Dramat obyczajowy, wyreżyserowany przez Petera Weira, powstał w 1989 roku, a autorem scenariusza nagrodzonego Oscarem był Tom Schulman.

Akcja filmu toczy się w roku 1959 w Akademii Weltona – elitarnej szkole, charakteryzującej się wysokim poziomem edukacji oraz wykwalifikowaną kadrą nauczycieli. Jednym z profesorów jest uczący języka angielskiego John Keating, były wychowanek owej uczelni. Keating stosuje dość niekonwencjonalne metody nauczania – przeprowadza swoje lekcje na dziedzińcu szkoły, pozwala uczniom wejść na swoje biurko, a nawet każe im wyrywać kartki z podręczników. Jego kontrowersyjny sposób przekazywania wiedzy ma na celu wpojenie młodym ludziom zasad i wartości, ukazanie im innego sposobu patrzenia na świat, nauczenie ich asertywności i odwagi, a także tego, że w życiu należy przede wszystkim spełniać swoje marzenia i nie bać się podejmowania ryzyka w myśl epikurejskiej zasady „carpe diem”. Film ukazuje także różnorodność osobowości uczniów Akademii Weltona. Poznajemy Todda Andersona – nieśmiałego, zamkniętego w sobie i niewierzącego we własne możliwości nastolatka, Knoxa Overstreeta – pragnącego zdobyć serce pewnej dziewczyny, a także Neila Perry’ego – cierpiącego z powodu wysokich wymagań stawianych mu przez ojca.

Plusem tej ekranizacji jest znakomicie dobrana obsada. Na medal spisał się odtwórca roli Johna Keatinga – Robin Williams, który zachwycił mnie wybitnym warsztatem aktorskim. Był on oryginalny, zabawny i niesamowicie przekonujący jako nauczyciel, który zaszczepia w uczniach miłość do poezji i kształtuje ich osobowość. Jestem również zachwycona grą aktorską Ethana Hawke’a, który wcielił się w postać Todda Andersona. Todd to bohater bardzo mi bliski, gdyż tak jak on jestem osobą nieśmiałą, nielubiącą się wyróżniać, unikającą publicznych wystąpień i przebywania w centrum uwagi. Na ekranie obserwujemy jego przemianę – z początku zamknięty w sobie chłopak, po usunięciu z Akademii Keatinga znajduje w sobie odwagę, aby stanąć na biurku i krzyknąć w stronę swego mentora „O kapitanie mój, kapitanie!”

Jestem pod wrażeniem doskonałej oprawy muzycznej autorstwa Maurice Jarre’a, wybitnego francuskiego kompozytora. Muzyka jest idealnie zsynchronizowana z filmem, a ponadto tworzy niezwykłą atmosferę i potęguje napięcie. Całość tego dramatyczno - psychologicznego obrazu ogląda się z ogromną fascynacją i ciekawością. Trudno znaleźć osobę, która oglądając „Stowarzyszenie…” chociaż raz nie poczuła dziwnego ścisku w sercu lub nie uroniła kilku łez.

Moim zdaniem, „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” to film, który do dziś nie stracił na aktualności, a płynące z niego nauki pobudzają do refleksji. Myślę, że najlepszą oceną dla tego dzieła są łzy wzruszenia milionów widzów, potwierdzających, że magia filmu nadal działa, i – co najważniejsze – bardzo skutecznie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz