O kapitanie mój, kapitanie!
Słowo „szkoła” u
każdego człowieka przywołuje masę wspomnień. Słysząc je, ukazują nam się przed
oczami przyjaciele ze szkolnej ławki, którzy chętnie pomagali nam z pracą
domową z matematyki, sympatyczna pani woźna, stosy podręczników napisanych
w jakimś niezrozumiałym języku, a przede wszystkim nauczyciele. Przypominamy
sobie surowego, wymagającego profesora, przekonującego o słuszności
stwierdzenia, że „matematyka jest królową nauk”, pobłażliwą i wyrozumiałą
nauczycielkę historii, wzbudzającą zainteresowanie uczniów opowieściami o dokonaniach
króla Kazimierza, a także miłego, sympatycznego nauczyciela geografii, który
potrafił zainteresować swoich uczniów nawet następstwami ruchu obiegowego
Ziemi. Uświadamiamy sobie wtedy, jak bardzo odpowiedzialny jest zawód pedagoga.
„Stowarzyszenie
Umarłych Poetów” to film opowiadający o młodych, błądzących i poszukujących
uczniach, ich problemach i rozterkach oraz ogromnej roli, jaką odegrał pewien
nauczyciel w ich wychowaniu i kształtowaniu osobowości. Dramat obyczajowy,
wyreżyserowany przez Petera Weira, powstał w 1989 roku, a autorem scenariusza
nagrodzonego Oscarem był Tom Schulman.
Akcja filmu toczy
się w roku 1959 w Akademii Weltona – elitarnej szkole, charakteryzującej się
wysokim poziomem edukacji oraz wykwalifikowaną kadrą nauczycieli. Jednym z
profesorów jest uczący języka angielskiego John Keating, były wychowanek owej
uczelni. Keating stosuje dość niekonwencjonalne metody nauczania – przeprowadza
swoje lekcje na dziedzińcu szkoły, pozwala uczniom wejść na swoje biurko, a
nawet każe im wyrywać kartki z podręczników. Jego kontrowersyjny sposób
przekazywania wiedzy ma na celu wpojenie młodym ludziom zasad i wartości,
ukazanie im innego sposobu patrzenia na świat, nauczenie ich asertywności i
odwagi, a także tego, że w życiu należy przede wszystkim spełniać swoje
marzenia i nie bać się podejmowania ryzyka w myśl epikurejskiej zasady „carpe
diem”. Film ukazuje także różnorodność osobowości uczniów Akademii Weltona.
Poznajemy Todda Andersona – nieśmiałego, zamkniętego w sobie i niewierzącego we
własne możliwości nastolatka, Knoxa Overstreeta – pragnącego zdobyć serce
pewnej dziewczyny, a także Neila Perry’ego – cierpiącego z powodu wysokich
wymagań stawianych mu przez ojca.
Plusem tej
ekranizacji jest znakomicie dobrana obsada. Na medal spisał się odtwórca roli
Johna Keatinga – Robin Williams, który zachwycił mnie wybitnym warsztatem
aktorskim. Był on oryginalny, zabawny i niesamowicie przekonujący jako
nauczyciel, który zaszczepia w uczniach miłość do poezji i kształtuje ich
osobowość. Jestem również zachwycona grą aktorską Ethana Hawke’a, który wcielił
się w postać Todda Andersona. Todd to bohater bardzo mi bliski, gdyż tak jak on
jestem osobą nieśmiałą, nielubiącą się wyróżniać, unikającą publicznych
wystąpień i przebywania w centrum uwagi. Na ekranie obserwujemy jego przemianę
– z początku zamknięty w sobie chłopak, po usunięciu z Akademii Keatinga
znajduje w sobie odwagę, aby stanąć na biurku i krzyknąć w stronę swego mentora
„O kapitanie mój, kapitanie!”
Jestem pod
wrażeniem doskonałej oprawy muzycznej autorstwa Maurice Jarre’a, wybitnego
francuskiego kompozytora. Muzyka jest idealnie zsynchronizowana z filmem, a ponadto tworzy niezwykłą atmosferę i potęguje napięcie. Całość tego dramatyczno
- psychologicznego obrazu ogląda się z ogromną fascynacją i ciekawością. Trudno
znaleźć osobę, która oglądając „Stowarzyszenie…” chociaż raz nie poczuła
dziwnego ścisku w sercu lub nie uroniła kilku łez.
Moim zdaniem,
„Stowarzyszenie Umarłych Poetów” to film, który do dziś nie stracił na
aktualności, a płynące z niego nauki pobudzają do refleksji. Myślę, że
najlepszą oceną dla tego dzieła są łzy wzruszenia milionów widzów,
potwierdzających, że magia filmu nadal działa, i – co najważniejsze – bardzo
skutecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz